Nasze podróże
Kozi Wierch – od niezadowolenia do spełnienia
W
lipcu tego roku moi rodzice zaplanowali wycieczkę w Tatry na najwyższą górę
w całości położoną w Polsce, Kozi Wierch. Na początku, nie miałam chęci wyruszyć w taką trasę. Wydawało mi się, że będzie mało ciekawie. Uwielbiam sport, ale nie przepadam za chodzeniem po górach. Nigdy wcześniej nie byłam jednak w Tatrach. Po długich namowach przez rodziców postanowiłam się zgodzić na plan wycieczki.
w całości położoną w Polsce, Kozi Wierch. Na początku, nie miałam chęci wyruszyć w taką trasę. Wydawało mi się, że będzie mało ciekawie. Uwielbiam sport, ale nie przepadam za chodzeniem po górach. Nigdy wcześniej nie byłam jednak w Tatrach. Po długich namowach przez rodziców postanowiłam się zgodzić na plan wycieczki.
Wyjechaliśmy
z domu bardzo wcześnie, o godzinie 4:00. Dotarliśmy na parking w Palenicy Białczańskiej. W trasę wyruszyliśmy o godz. 7:30. Czerwony szlak,
którym szliśmy, jest chyba najbardziej obleganą przez turystów trasą w sezonie.
Prowadzi on aż do Morskiego Oka. Na szczęście wyszliśmy wcześnie rano i nie
było tłumów. Maszerowaliśmy asfaltem
około 40 minut. Zaczął padać lekki deszcz. Zrobiło się chłodno. Dziwne, bo zapowiadali piękną pogodę, ale w Tatrach to bywa różnie. Doszliśmy do tzw.
Wodogrzmotów Mickiewicza i odbiliśmy w prawo na zielony szlak prowadzący do Doliny Pięciu Stawów. Weszliśmy
do lasu i od razu zaczęło się podejście. Trasa nie robiła do tej pory na mnie
żadnego wrażenia. Nudziło mi się i ciągle padał deszcz. Mój tata przekonywał
mnie i mamę, że pogoda na pewno się poprawi i za dwie godziny będziemy w schronisku, a tam zdecydujemy
czy idziemy dalej. Po godzinie marszu powoli zaczynały się wyłaniać tatrzańskie
ściany. Widoczność niestety była słaba ze względu na dużą mgłę. Ja z mamą
postanowiłam przyśpieszyć, aby jak najszybciej dotrzeć do schroniska. Tata
szedł równym, spokojnym tempem. Ostrzegał nas, żebyśmy się trzymały jego i
szlaku. Byłyśmy pewne, że idziemy właściwą trasą prowadzącą do schroniska w Dolinie Pięciu
Stawów. Po drodze marzyłyśmy o ciepłej herbatce i odpoczynku. Po kilkunastu minutach
zorientowałyśmy się, że nie ma za nami taty a schroniska nie widać. Byłyśmy
przerażone. Nie było tam zasięgu, więc nie mogłyśmy zadzwonić. Postanowiłyśmy
zawrócić. Nagle po kilku minutach z zakrętu pojawił się zmartwiony tata. Szukał
nas w schronisku, a następnie po zorientowaniu się, że mogłyśmy zboczyć ze
szlaku, zaczął natychmiast nas szukać. Całe szczęście, że nas znalazł. Niestety, przez pomylenie trasy oddaliśmy się od schroniska. Mieliśmy do wyboru: albo
zawrócić albo iść dalej do celu. Pogoda się poprawiła i postanowiliśmy, że wyruszamy
w trasę bezpośrednio na Kozi Wierch. Po drodze mijaliśmy piękny wodospad tzw. Siklawę Wielką. Po raz pierwszy byłam
pod wrażeniem widoku. Następnie ukazała się Dolina Pięciu Stawów. Nie
przypuszczałam, że tak pięknie i bogato jest w Tatrach. Przez całą trasę z mamą
szłam blisko taty, który ma spore doświadczenie jako wspinacz. Po kilku
godzinach ostrego podejścia dotarliśmy na
szczyt Koziego Wierchu. Krajobraz ze szczytu był niesamowity. Widok na Dolinę Pięciu Stawów, Gerlach oraz
Rysy zapierał dech w piersi. Byłam
bardzo szczęśliwa, że weszłam na najwyższą górę w Polsce i podziwiam piękno
Tatr. Nagle,
po kilku minutach, pogoda zmieniła się i zaczął padać deszcz. Zrobiło się niebezpiecznie. Tata ze spokojem pomógł mi i mamie pokonać trudny odcinek zejścia ze szczytu. Zrobiło się ślisko. Musieliśmy bardzo uważać, gdyż przed nami były spore ekspozycje. Schodzenie trwało około pięciu godzin. Zmarznięci, mokrzy oraz zmęczeni dotarliśmy w końcu do schroniska do Doliny Pięciu Stawów. Tam zjedliśmy coś ciepłego i po pół godzinie musieliśmy opuścić schronisko żeby zdążyć przez zmrokiem na parking. Nie mogliśmy zostać w schronisku, gdyż nie było już miejsc nawet na podłodze na korytarzu. Wszystko było zarezerwowane. Zdziwiło mnie, że nawet w ubikacji ktoś spał. Po około trzech godzinach dotarliśmy cali i zdrowi do samochodu.
po kilku minutach, pogoda zmieniła się i zaczął padać deszcz. Zrobiło się niebezpiecznie. Tata ze spokojem pomógł mi i mamie pokonać trudny odcinek zejścia ze szczytu. Zrobiło się ślisko. Musieliśmy bardzo uważać, gdyż przed nami były spore ekspozycje. Schodzenie trwało około pięciu godzin. Zmarznięci, mokrzy oraz zmęczeni dotarliśmy w końcu do schroniska do Doliny Pięciu Stawów. Tam zjedliśmy coś ciepłego i po pół godzinie musieliśmy opuścić schronisko żeby zdążyć przez zmrokiem na parking. Nie mogliśmy zostać w schronisku, gdyż nie było już miejsc nawet na podłodze na korytarzu. Wszystko było zarezerwowane. Zdziwiło mnie, że nawet w ubikacji ktoś spał. Po około trzech godzinach dotarliśmy cali i zdrowi do samochodu.
Była to dość wyczerpująca i
pouczająca wyprawa. Cieszę się, że rodzice namówili mnie na tę wycieczkę.
Polubiłam Tatry i od tamtej pory byłam już kilka razy. W przyszłym roku planuję wejść na Rysy. Mam nadzieję, że pogoda będzie sprzyjać.
Zuzanna Kiszkis
Komentarze
Prześlij komentarz